Tytuł: Przejście
Autor: Justin Cronin
Pierwsza część trylogii Przejście
Gatunek: thriller, książka apokaliptyczna, fantastyka
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 750
Przed wzięciem do ręki Przejścia, o Croninie nie wiedziałam kompletnie nic, ale już po jednym spojrzeniu na okładkę nabrałam do niego szacunku. Dlaczego? Za sprawą zachęty od samego Stephena Kinga.
Autor: Justin Cronin
Pierwsza część trylogii Przejście
Gatunek: thriller, książka apokaliptyczna, fantastyka
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 750
Przed wzięciem do ręki Przejścia, o Croninie nie wiedziałam kompletnie nic, ale już po jednym spojrzeniu na okładkę nabrałam do niego szacunku. Dlaczego? Za sprawą zachęty od samego Stephena Kinga.
„Kocham twoją książkę. Jest
fantastyczna, mam nadzieję, że sprzedasz miliony egzemplarzy.”
Takie słowa wypowiedziane przez samego Króla zapowiadały dobrze napisaną, wciągającą lekturę.
Pierwsze dwieście-trzysta stron Przejścia opisuje Amerykę przed wybuchem epidemii. Poznajemy kilku niezwiązanych ze sobą
bohaterów, których losy splatają się w zgrabny sposób za sprawą, będącego obiektem badań i eksperymentów, wirusa. Ta
część stanowi ciekawy wstęp. Pokazuje życie przed kataklizmem i to jak do tego
wszystkiego doszło. Szczerze mówiąc często brakuje mi takiego wyjaśnienia w
postapokaliptycznych książkach. Zwykle ludzkość budzi się po wielkim „bum”.
Tutaj jednak życie biegnie własnym tempem i dopiero w trakcie biegu czytelnik
trafia na wielki problem, wojnę nuklearną i epidemię. Punkt dla Przejścia.
Po wprowadzeniu, przeskakujemy o dziewięćdziesiąt lat do
przodu, znajdujemy się w typowej osadzie ludzkich karaluchów, którzy nie dali
się zabić przez obecnych wszędzie i wiecznie głodnych wiroli. Wirole... czy to
zombi, czy wampiry? Choć na okładce można przeczytać, że książka jest „mroczną
stroną ZMIERZCHU” to z wampirami pokroju Edwarda nie ma to za wiele wspólnego,
jedynie niezwykłą sprawność fizyczną i żądze ludzkiej krwi. Wirole przypominają
mi hybrydę wampirów i zombie. Pozbawione duszy resztki ludzi, z tym że nie
poruszają się jak żywe trupy, ale skaczą na wysokość kilkunastu metrów i
biegają szybciej niż potrafi to zarejestrować ludzkie oko. Cronin połączył dwie
ostatnio bardzo modne istoty i stworzył z nich bezwzględne, brutalne i trudne w zwalczaniu potwory. Pomysł bardzo mi się spodobał. Zapowiadał się
strasznie i krwawo, a w rzeczywistości... obecność wiroli wcale nie przerażała.
Zabrakło mi paniki w momencie, gdy pojawiały się w polu widzenia, jedynie w
kilku fragmentach bałam się o bohaterów i kibicowałam ich walce.
Zważywszy na okoliczności bohaterowie całkiem dobrze sobie
radzili. Ludzie w Kolonii żyli, rozmnażali się, uczyli swoich fachów, hodowali
zwierzęta, a nawet mieli czas na rozterki serca. Tutaj jednak autor nieco
przesadził. Wywody miłosne, opisywane co jakiś czas, brzmią głównie tak: „ja ją
kocham, a ona kocha innego”, czy też odwrotnie. Zdecydowanie za dużo
typowego rozczulania się. Dodatkowo postacie drugoplanowe były trochę za
sztywne. O ile główni bohaterowie bardzo mi się podobali, wyróżniali się charakterem
i oryginalnością, o tyle reszta (może poza Ciocią) sprawiała wrażenie pieprzu
dosypanego do lodów waniliowych.
Powieść nie jest arcydziełem, nie brakuje w niej niezrozumiałych
sytuacji (dlaczego Caleb od razu nie zamknął bramy? Dlaczego nakazano zniszczyć
radio w Kolonii?), choć zważywszy na to, że Przejście jest pierwszą częścią
planowanej trylogii, może ma to jakieś znaczenie dla dalszej historii. Chwilami
miewałam natłok myśli, gubiłam się, nie wiedziałam kto, co, gdzie, jak i
dlaczego, niektóre decyzje podejmowane przez bohaterów, wydawały się
irracjonalne, a niektóre zbiegi okoliczności zbyt naciągane, ale jednak polubiłam tę książkę. Przez „teraźniejszy” wstęp
wydała mi się bardzo naturalna, autor ma na tyle ciekawy i wciągający styl, że
nie odrywałam się od opowieści nawet w momencie, gdy zrobiła się mniej interesująca.
Dodatkowo Cronin bardzo dobrze posługuję się dodatkami. W idealnych miejscach
dodaje fragmenty maili, artykułów i dzienników, co znacznie ubarwia książkę.
Chociaż można byłoby obkroić ją o jakieś sto-dwieście stron bez wpływu na
fabułę, to zgodnie z zapewnieniem Kinga, czytając zapomniałam o normalnym
świecie.
Na pewno chętnie sięgnę po kolejną część. Nie czuję wielkiej potrzeby,
żeby teraz, w tej chwili, bezzwłocznie lecieć po nią do biblioteki, ale gdy
będę miała okazję na pewno ją przeczytam, bo książka Justina Cronina, mimo wielu wad, była świetną lekturą, przy której dobrze się bawiłam.
Tyle na temat Przejścia.
W następnej notce, która ukaże się niebawem, Strażnik parku Błażeja Dzikowskiego.
W następnej notce, która ukaże się niebawem, Strażnik parku Błażeja Dzikowskiego.
Dziękuję za wizytę na moim blogu i zapraszam ponownie.