Tytuł: Dożywocie
Autor: Marta Kisiel
Gatunek: Humor
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 347
Pewnego dnia wybrałam się na
zakupy do internetowej księgarni. Byłam spragniona czegoś nowego,
więc nazwiska typu King, Murakami, Canavan, Coben czy Sapkowski
omijałam szerokim łukiem. Liczyłam na jakieś olśnienie.
Przewijając kolejne strony, szukałam tego czegoś i nareszcie mój
wzrok padł na genialną okładkę, opatrzoną nazwiskiem Kisiel, a
wszystko to w dziale z horrorami. Pewnie gdybym trafiła na Dożywocie gdzie indziej, nie zwróciłabym na nią uwagi, ale
patyczakowaty pan z grafiki wraz z wymyślnym napisem, tworzył taki
kontrast z kategorią, że musiałam dowiedzieć się czegoś więcej.
Siła wyższa dała mi tamtego dnia wspaniały literacki prezent.
Jeżeli to nie okładka podbiła
moje serce, to na pewno przyczynił się do tego opis.
Po wzmiance o seryjnym samobójcy, potworze z głębin, charakternej
kotce, czy uczulonym na pióra aniele, byłam kupiona, jak dorodny
karp przed Wigilią. Miałam przed sobą koszmarny okres czekania na
przesyłkę i muszę przyznać, że żadna książka nie była przeze
mnie aż tak wyczekiwana. W końcu spragnione łapki rozerwały
paczkę, głodne słów oczy zaczęły czytać, a uśmiech wywołany
przesyłką nie znikał z twarzy (prawie) przez całą lekturę.
Najmocniejszą stroną Dożywocia są zdecydowanie postacie. Nie mam co do tego najmniejszych
wątpliwości. Wygrywają nawet z humorem, który przepełnia
historię. To jedyna powieść, w której uwielbiam wszystkich
najważniejszych bohaterów. Kim oni są?
Niezadowolony z życia główny
dziwak powieści – Konrad Romańczuk, to pisarz i jak to często u
artystów bywa, człowiek zagubiony w relacjach międzyludzkich,
miłości, a za sprawą spadku, również w sprawach psychicznych. Z
miasta przeprowadza się do tajemniczej Lichotki - dworku z gotycka
wieżyczką, rzuconego przez los gdzieś daleko poza krawędzie mapy,
zamieszkanego przez istoty, niemieszczące się zwykłym ludziom w
głowie. Na przykład przez anioła w bamboszkach, którego atrybutem
jest miotła i szczotka do kibla. W dodatku ten uroczy czyścioszek
jest uczulony na własne pierze. Poza nim dom zamieszkuje również
nieszczęsny poeta i miłośnik robótek ręcznych – Szczęsny,
który jak przystało na postrzelonego romantyka, gada jak
postrzelony, bo czego innego można spodziewać się po seryjnym
samobójcy? W ogródkowym stawie żyją tak zabawne,
jak martwe utopce, po okolicznych lasach (bo niczego innego wokół
Lichotki nie ma) spaceruje kocica – Zmora, w kuchni rządzi potwór
z głębi piwnicy, a pochód osobliwych istot zamyka różowy
królik o krwawych zapędach i uroczym imieniu – Rudolf Valentino.
Ten ostatni wydaje się być nieco milszym, lecz bardziej przebiegłym
kuzynem królika Monty Pythona.
Naprawdę nie wiem, dlaczego
nowy mieszkaniec
Lichotki nie lubi swoich
współlokatorów...
chociaż gdybym
dostała po głowie patelnią od własnego anioła stróża, też
pewnie nie czułabym się swobodnie w jego towarzystwie.
Jednak bohaterowie nie są
jedynym plusem Dożywocia. Autorka doskonale posługuje się słowem,
używa trafnych metafor, czytelnika powala humorem, a Konrada
rzucanymi pod nogi kłodami... lub królikami. Jednak nie tylko
śmiech towarzyszył mi przy lekturze, niektóre fragmenty sprawiały,
że musiałam odłożyć książkę i porozmyślać. Nie brakowało
również wzruszenia, smutku, a nawet łezki kręcącej się w oku, a
mimo wszystko powieść jest wręcz przepełniona optymizmem. Krótko
mówiąc, zawarte jest tam wszystko, czego oczekuję od dobrej
lektury.
Nie da się ukryć, że powieść
miała pewne wady, o których pisać nie zamierzam. Jestem zakochana
w tej historii, a jak wiadomo miłość jest ślepa. Z czystym
sumieniem mogę odłożyć ten tom na półkę z ulubionymi tytułami
i polecić każdemu, szczególnie w chwilach smutku. Sama z
niecierpliwością czekam na zapowiedzianą kontynuację.
Dla zainteresowanych autorką
dodam, że Marta Kisiel jest z wykształcenia polonistką. Jeżeli
lekcje
polskiego prowadzi tak jak napisała Dożywocie, to na jej zajęcia,
choćby rozpoczynające
poniedziałek, biegłabym z uśmiechem na twarzy.
W kolejnym odcinku: Bartosz Grykowski i Piąty anioł.