sobota, 1 sierpnia 2015

Zemsta na rowerze w powieści Błażeja Dzikowskiego

Tytuł: Strażnik parku
Autor: Błażej Dzikowski
Gatunek: obyczajowa, psychologiczna
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość Stron: 320

Bardzo lubię Dextera (serial o patologu z Miami, który po pracy zabija przestępców) i podczas oglądania jednego z odcinków przypomniałam sobie o książce, która kiedyś wpadła mi w ręce, a której bohater, podobnie jak postać z serialu, prowadził podwójne życie. Nie pamiętałam tytułu, ale dzięki magicznej mocy Internetu, następnego dnia zaczęłam lekturę Strażnika parku.

Liczyłam na psychologiczną historię z nutką sensacji i krwawej zemsty, ale niestety znowu moje matematyczne zdolności zawiodły. Zaraz po przeczytaniu tej powieści, na pytanie „jaka jest ta książka?”, odpowiedziałam „cholernie irytująca”. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Sam główny bohater doprowadzał mnie do szału. Gabriel jest typową ofiarą losu. Narzeka na cały świat, ale sam nie garnie się do jakiejkolwiek zmiany samego siebie. Nie ma przyjaciół, tęskni za swoim starym kolegą i chciałby znaleźć bratnią duszę, ale gdy w szkole pojawia się, nowa uczennica – Sonia - zamiast działać, traktuje ją jak powietrze. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego dziewczyna miałaby go polubić, ale jednak tak właśnie się dzieje. Teraz oboje narzekają na cały otaczający ich świat i znajdują pociechę w swoim towarzystwie. Szczególnie dużo uwagi i niechęci poświęcają bogatym ludziom, a co najdziwniejsze, w żaden sensowny sposób tego nie uzasadniają.

W dalszej części historii na zakochaną parę napada trzech chłopaków, a zmotywowany tym wydarzeniem Gabriel zamienia się w tytułowego Strażnika Parku. Bierze swój biały rower, maskę zwierzęcia oraz znalezionego na ulicy Glocka i jeździ po Warszawie strasząc złoczyńców. Zastanawia się nad złem, nad tym skąd ono się bierze i dlaczego w ogóle istnieje. Początkowo z nim walczy, ale z czasem sam staje po tej „ciemnej” stronie.

Pomysł bardzo ciekawy, ale wykonanie niestety nienajlepsze. Przede wszystkim bardzo nierealistyczne. Może i bohater ma wszystko w poważaniu i nie ma nic do stracenia, ale jeżeli ktoś łamie prawo wymachując znalezionym pistoletem, to czy naprawdę robi to na rozpoznawalnym, białym rowerze, którym dodatkowo porusza się na co dzień? To trochę tak, jakby miał na masce wypisane swoje nazwisko. Właśnie... maska, po co mu ta maska, skoro czasami zakłada ją dopiero w połowie zdania, gdy wszyscy obecni zdążyli zobaczyć jego twarz? A co najciekawsze wszystko to robi bez zastanowienia, czy emocji. Chyba każdy przy planowaniu czegoś takiego, pomyślałby o policji, nawet jeżeli ta instytucja działa tak nieudolnie, jak to pokazano w książce. W działaniu Gabriela brakuje mi realizmu, niby planuje i zastanawia się nad tym co robi, ale ani przez moment nie przeszło mu przez głowę, czy jego biały rower go nie zdradzi, czy nie za bardzo rzuca się przez to w oczy. Specjalnie na swoje nocne eskapady kupił nową bluzę, ale o zamaskowaniu roweru nie ma ani słowa.

Również refleksje dotyczące zła do mnie nie przemawiają. Wszystkie przemyślenia są mgliste i zaplątane, często się gubiłam, a pod koniec nie miałam pojęcia, co autor miał na myśli i co chciał przekazać przez historię Gabriela.

Poza tym niektóre wątki wydają się niedopracowane. Oprócz tego że policja nie złapała Strażnika Parku, chociaż nie dbał on o kamuflaż, zastanawia mnie kwestia znalezienia pistoletu. Od tak, nagle wypada sobie przez okno przejeżdżającego samochodu. Niby jest jakieś napomknięcie o tym w zakończeniu, ale wciąż nie wiem skąd ta broń się wzięła. Albo jestem głupia albo autor poszedł na łatwiznę i zrzucił sobie Glocka z nieba. 

Cały czas się zastanawiam, czy książka miała być przekoloryzowana. Na pewno w niektórych kwestiach tak jest, ale jeżeli było to celowe działanie, jest to zdecydowanie za mało widoczne. W niektórych fragmentach miałam wrażenie, że pisarza ponosiła fantazja, ale mimo wszystko próbował trzymać się realizmu, w skutek czego wyszła niezbyt pociągająca mieszanka.

Pozrzędziłam, ale muszę przyznać, że powieść ma plusy. Oprócz pomysłu podobał mi się język. Czyta się łatwo i szybko, Dzikowski nie szczędzi wulgaryzmów, czy codziennych zwrotów, przez co historia wydaje się bardziej autentyczna i przemawia do zwykłych ludzi.

Cóż, książka nie wywarła na mnie specjalnego wrażenia. Bardzo ciekawy pomysł ubrany w tandetne i irytujące ciuszki, a całość można opisać dwoma słowami: niewykorzystany potencjał. Jeżeli szukacie czegoś do poczytania w pociągu czy poczekalni - polecam, ale jeżeli chcecie dowiedzieć się czym jest zło, czy poczuć się jak nocny mściciel, możecie się rozczarować.

Dziękuję za wizytę na moim blogu i zapraszam ponownie!


W kolejnym odcinku: Pod piracką flagą Michael’a Crichton’a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz