Tytuł: Strażnik parku
Autor: Błażej Dzikowski
Gatunek: obyczajowa, psychologiczna
Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość Stron: 320
Bardzo lubię Dextera (serial o patologu z Miami, który po
pracy zabija przestępców) i podczas oglądania jednego z odcinków przypomniałam
sobie o książce, która kiedyś wpadła mi w ręce, a której bohater, podobnie jak
postać z serialu, prowadził podwójne życie. Nie pamiętałam tytułu, ale dzięki
magicznej mocy Internetu, następnego dnia zaczęłam lekturę Strażnika parku.
Liczyłam na psychologiczną historię z nutką sensacji i
krwawej zemsty, ale niestety znowu moje matematyczne zdolności zawiodły. Zaraz
po przeczytaniu tej powieści, na pytanie „jaka jest ta książka?”,
odpowiedziałam „cholernie irytująca”. Zaraz wyjaśnię dlaczego.
Sam główny bohater doprowadzał mnie do szału. Gabriel jest
typową ofiarą losu. Narzeka na cały świat, ale sam nie garnie się do
jakiejkolwiek zmiany samego siebie. Nie ma przyjaciół, tęskni za swoim starym
kolegą i chciałby znaleźć bratnią duszę, ale gdy w szkole pojawia się, nowa
uczennica – Sonia - zamiast działać, traktuje ją jak powietrze. Nie mam zielonego pojęcia,
dlaczego dziewczyna miałaby go polubić, ale jednak tak właśnie się dzieje. Teraz oboje
narzekają na cały otaczający ich świat i znajdują pociechę w swoim
towarzystwie. Szczególnie dużo uwagi i niechęci poświęcają bogatym ludziom, a
co najdziwniejsze, w żaden sensowny sposób tego nie uzasadniają.
W dalszej części historii na zakochaną parę napada trzech
chłopaków, a zmotywowany tym wydarzeniem Gabriel zamienia się w tytułowego
Strażnika Parku. Bierze swój biały rower, maskę zwierzęcia oraz znalezionego na
ulicy Glocka i jeździ po Warszawie strasząc złoczyńców. Zastanawia się nad
złem, nad tym skąd ono się bierze i dlaczego w ogóle istnieje. Początkowo z nim
walczy, ale z czasem sam staje po tej „ciemnej” stronie.
Pomysł bardzo ciekawy, ale wykonanie niestety nienajlepsze.
Przede wszystkim bardzo nierealistyczne. Może i bohater ma wszystko w poważaniu
i nie ma nic do stracenia, ale jeżeli ktoś łamie prawo wymachując znalezionym
pistoletem, to czy naprawdę robi to na rozpoznawalnym, białym rowerze, którym
dodatkowo porusza się na co dzień? To trochę tak, jakby miał na masce wypisane
swoje nazwisko. Właśnie... maska, po co mu ta maska, skoro czasami zakłada ją
dopiero w połowie zdania, gdy wszyscy obecni zdążyli zobaczyć jego twarz? A co
najciekawsze wszystko to robi bez zastanowienia, czy emocji. Chyba każdy przy
planowaniu czegoś takiego, pomyślałby o policji, nawet jeżeli ta instytucja
działa tak nieudolnie, jak to pokazano w książce. W działaniu Gabriela brakuje
mi realizmu, niby planuje i zastanawia się nad tym co robi, ale ani przez
moment nie przeszło mu przez głowę, czy jego biały rower go nie zdradzi, czy
nie za bardzo rzuca się przez to w oczy. Specjalnie na swoje nocne eskapady
kupił nową bluzę, ale o zamaskowaniu roweru nie ma ani słowa.
Również refleksje dotyczące zła do mnie nie przemawiają.
Wszystkie przemyślenia są mgliste i zaplątane, często się gubiłam, a pod koniec
nie miałam pojęcia, co autor miał na myśli i co chciał przekazać przez historię
Gabriela.
Poza tym niektóre wątki wydają się niedopracowane. Oprócz
tego że policja nie złapała Strażnika Parku, chociaż nie dbał on o kamuflaż,
zastanawia mnie kwestia znalezienia pistoletu. Od tak, nagle wypada sobie przez
okno przejeżdżającego samochodu. Niby jest jakieś napomknięcie o tym w
zakończeniu, ale wciąż nie wiem skąd ta broń się wzięła. Albo jestem głupia
albo autor poszedł na łatwiznę i zrzucił sobie Glocka z nieba.
Cały czas się zastanawiam, czy książka miała być
przekoloryzowana. Na pewno w niektórych kwestiach tak jest, ale jeżeli było to
celowe działanie, jest to zdecydowanie za mało widoczne. W niektórych
fragmentach miałam wrażenie, że pisarza ponosiła fantazja, ale mimo wszystko
próbował trzymać się realizmu, w skutek czego wyszła niezbyt pociągająca
mieszanka.
Pozrzędziłam, ale muszę przyznać, że powieść ma plusy.
Oprócz pomysłu podobał mi się język. Czyta się łatwo i szybko, Dzikowski nie
szczędzi wulgaryzmów, czy codziennych zwrotów, przez co historia wydaje się
bardziej autentyczna i przemawia do zwykłych ludzi.
Cóż, książka nie wywarła na mnie specjalnego wrażenia.
Bardzo ciekawy pomysł ubrany w tandetne i irytujące ciuszki, a całość można opisać
dwoma słowami: niewykorzystany potencjał. Jeżeli szukacie czegoś do poczytania
w pociągu czy poczekalni - polecam, ale jeżeli chcecie dowiedzieć się czym jest
zło, czy poczuć się jak nocny mściciel, możecie się rozczarować.
Dziękuję za wizytę na moim blogu i zapraszam ponownie!
W kolejnym odcinku: Pod piracką flagą Michael’a Crichton’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz